Pełny rozwój owego motylego rarytasu trwa dwanaście miesięcy, toteż musiałem czekać następnego lata, a cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Przez ostatni miesiąc bardzo często zaglądałem do pojemnika z poczwarką wielkości palca, licząc, iż uzbrojony w aparat fotograficzny przyłapie go na gorącym uczynku. Nic z tego nie wyszło. Rankiem czekała mnie niespodzianka: na przygotowanej gałązce suszył sobie skrzydełka książę motylego rodu.
Osiem centymetrów wąskich skrzydeł pokrytych pastelowymi pasami zielonej, białej i różowej barwy. Soczystymi i świeżymi, jakie można zobaczyć tylko u dopiero co wyklutego motyla. Krępe i mocne ciało zwiastowało doskonałego lotnika, który porusza się w przestworzach zwinniej niż współczesny śmigłowiec. Duże, ciemne oczy świadczyły o nocnym trybie życia.
Oszołomiony światem owad był na tyle ospały, że bez problemu pozwalał się układać do zdjęcia niczym zawodowa modelka. Kiedy zapełniłem pamięć aparatu, pieczołowicie posadziłem zawisaka w bezpiecznej gęstwinie kolczastego głogu. Wieczorem już go nie było.