Gorce jeszcze nie tak dawno były prawdziwą pasterską krainą. Pasiono tu owce i bydło, na polanach i halach stały szałasy i szopy pasterskie. Według tradycji jedna z gorczańskich polan - Limierze - jest miejscem, gdzie rozegrała się za sprawą zbójników, okrutna tragedia.
Polana Limierze leży po południowej stronie szczytu Kopieniec (1080 m.n.p.m.), znajdującego się na grzbiecie odbiegającym na północ od Turbacza. Jego wschodnie zbocza opadają do doliny potoku Roztoki, zachodnie do doliny potoku Turbacz. W partii szczytowej rośnie tu stary las, którego ozdobą są wiekowe buki. Podobno uważny wędrowiec znajdzie na nich wycięte przed laty w korze znaki wskazujące drogę do zbójnickich skarbów ukrytych pod szczytem.
Nazwa hali – Limierze – wiąże się z wypalaniem tu węgla drzewnego dla potrzeb działających pod Gorcami hut szkła. Limierzem nazywano kopce ułożone z drewna okryte darnią, w których odbywał się proces wypału.
Na hali tej od wielu lat gospodarzył znany z uczciwości i gospodarności baca. Polana zasobna w trawę i zarządzana przez doświadczonego bace, mogłaby przynosić spory dochód z wypasu, jednak zbójnicy odwiedzali szałas co kilka dni i zabierali ser, żętycę, a nierzadko też mięso. Nie napadli wprawdzie i nie rabowali szałasu, ale kto odważyłby się odmówić zbójnickiej „prośbie”? Wreszcie cierpliwość bacy się skończyła. Pewnego razu, zbójnicy jak zwykle wybrali się na halę po żywność. Ukryci na brzegu polany, posłali do szałasu małego chłopca, który wędrował z towarzystwem. Baca zorientował się, że chłopak jest sam, zabił go więc, a ciało ukrył pod stertą gałęzi za szałasem. Tymczasem, gdy mały towarzysz długo nie wracał, zbójnicy sami przyszli na halę, pytając o niego gospodarza szałasu. Baca wprawdzie przysięgał, że nikogo takiego na hali nie widział, ale podejrzliwi „goście” przeszukali szałas, a także całą okolicę. Znaleźli ślady krwi i po nich trafili do zwłok zabitego. Kazali bacy napełnić kocioł żętycą, a następnie wrzucili go do niej i ugotowali. Nie pomogły prośby nieszczęśnika i tłumaczenie, że zabił, bo zbójnicy zupełnie go zrujnowali, a nie śmiał upomnieć się o zapłatę.
Kiedy po dokonaniu zemsty kompania wracała z polany, spotkała juhasów idących z owcami na wieczorny udój. Śmiejąc się, kazali im zbójnicy śpieszyć się na kolację, bo baran uwarzony w żętycy już gotów, a jak wiadomo baranina ugotowana w żętycy była przysmakiem zarówno pasterzy jak i zbójników.
Historia o bacy ugotowanym w żętycy to wątek wędrowny. Łączona jest także z Polanką Solteż sąsiadującą z Polaną Limierze od wschodu, Jaworzyną Kamienicką, Wolicą w Gorcach lub też z Halą Czarnego na północnych zboczach Babiej Góry. Wątek ten znany jest też w Karpatach Wschodnich.
Zbójnicy traktowali hale i polany wypasowe najczęściej jako swoje zaplecze. Zaopatrywali się tu w żywność, chronili przed pościgiem, leczyli rany. Pasterze z reguły chętnie kontaktowali się ze znajomymi zbójnickimi kompaniami. Powodem były związki rodzinno-sąsiedzkie, a także udzielana przez zbójników pomoc w razie częstych konfliktów z innymi szałasami oraz ochrona przed obcymi zbójnickimi grupami. Wizyta zbójników na zaprzyjaźnionej hali była zazwyczaj okazją do uczty (prawo zwyczajowe respektowało ubytki w stadzie spowodowane przez zbójników) i zabawy. Najścia na szałasy były w większości przypadków dziełem obcych towarzystw przybyłych z daleka, gdyż zbójnicy z pasterzami w okolicy woleli z różnych względów żyć w zgodzie.
Nierzadko baca i juhasi, czy tylko niektórzy z nich, należeli do zbójnickich towarzystw. Zdarzało się i tak, że wypas był jedynie przykrywką właściwego zajęcia gospodarzy hali, oczywiście z bacą jako harnasiem.