Smardze pojawiają się bardzo wcześnie, bo już w maju. O tej porze roku grzybiarz wspomina sukcesy i porażki z minionej jesieni i co najwyżej szykuje kosze na nowe zbiory. Smardze rosną u nas w nadrzecznych laskach zwanych lęgowymi. Te, które uszły spod spychaczy w trakcie regulacji rzek, mają bardzo gesty podszyt i runo. Szukanie grzybów przypomina więc mozolne zaglądanie pod każdy liść z twarzą wtuloną do samej ziemi. Pełno w niej pokrzyw, więc zbieranie smardzów może mieć zbawienny wpływ na reumatyzm: parzące rośliny ponoć znakomicie leczą artretyczne bóle. Mam swoje „smardzowe” miejsce w pewnym zagajniku nad Popradem.
Przyznam się, że wypatruję w nim dziwacznych grzybów nie dla kulinarnych przyjemności. Jakoś nie mam serca zbierać grzybów zaliczanych do rzadkich i chronionych. Lubię dziwaczny i niepowtarzalny kształt każdego owocnika. Każdego roku obiecuje sobie, że wreszcie zrobię śliczne zdjęcie, ale zazwyczaj nic z tego nie wychodzi. A to za mało światła, a to podjedzony przez ślimaka. I kształt za mało fantazyjny. Za rok będzie lepiej.