Już jako dziecko marzył o budowie pomnika „co gra”. Urodzony w 1928 r. w Nowym Sączu słynny rzeźbiarz Władysław Hasior na stałe związał się z Zakopanem. Będąc uznanym w świecie artystą przystąpił do konkursu na pomnik Poległym o utrwalenie władzy ludowej na Podhalu. Jego śmiały artystycznie projekt wygrał i w październiku 1966 r., po wielu miesiącach prac, został odsłonięty.
Swą awangardową formą góruje nad całym Podhalem, ale już podczas realizacji pojawiły się dwojakiego rodzaju problemy: ideologiczne i artystyczne. Na Podtatrzu wielu ludzi pamiętało jeszcze krwawe starcia oddziału Józefa Kurasia „Ognia” z funkcjonariuszami Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, powołanego do zwalczania niepodległościowego podziemia.
W 2008 r. kontrowersje wokół pomnika powróciły. Jedni twierdzili, że jako znak dawnego systemu należy go rozebrać, inni bronili wartości artystycznych dzieła. „W jego [Hasiora] zamyśle organy miały grać wszystkim ofiarom wojny domowej, a nie tylko utrwalaczom władzy ludowej” – argumentował obrońca pomnika. Sam twórca z uporem miał bronić znaczącego elementu rzeźby: rynny z płonącym ogniem, którą odczytać można było jako wspomnienie Kurasia.
Ostatecznie pomnik odremontowano w 2011 r., usuwając tablicę z kontrowersyjną inskrypcją. Jednak rzeźba nie brzmi. Czy więc organy kiedykolwiek grały?
Jeszcze w stadium projektu była obawa, że ich dźwięki mogą płoszyć bydło. Tuż po odsłonięciu monumentu Hasior pisał: „a pomnik gra – tylko słabo – ale będzie lepiej, bo już precyzujemy mechanizmy dźwiękowe, czego nie można było zrobić w czasie budowy”. Jednak i później lepiej nie było, dźwięki w ogóle ustały, a na zakup zagranicznych piszczałek nie wystarczyło pieniędzy.
Do dziś krążą przeróżne opinie i plotki na temat muzyki Żelaznych organów, która pozostaje jedynie w sferze… wyobraźni.