Początki spływu Przełomem Dunajca, sięgające drugiej lub trzeciej dekady XIX w. nie są dokładnie znane. Pomysł przewozu gości na flisackich tratwach przez środek Pienin upowszechnił się w latach 30. Wtedy to właściciel kurortu szczawnickiego, Józef Szalay, zaczął organizować spływy jako atrakcję turystyczną dla gości odwiedzających zdrojowisko. Towarzystwo kurortowe wsiadało na powiązane ze sobą, drążone w pniach i kierowane przez flisaków łódki. Całą wyprawą dowodził najbardziej doświadczony z nich, a sławę zyskał szczawnicki sołtys Salamon, którego postać sugestywnie opisał Wincenty Pol.
Spływ rozpoczynał się w Czorsztynie. Sznur tratew sunął ostrożnie przy dźwiękach góralskiej muzyki. U wrót Przełomu łodzie przybijały do brzegu. Goście zwiedzali Czerwony Klasztor i jedli obiad w gospodzie. Tam też słuchali opowieści o niezwykłej postaci brata Cypriana, wybijającej się z mrocznej historii klasztoru. Kiedy ponownie wsiadano na łódki, flisacy zabawiali podróżnych całym zestawem opowieści: o skoku Janosika, o skamieniałych mnichach, drodze zamkniętej przez skały, cudownym źródle, a nade wszystko o księżnej Kindze. Wsłuchane towarzystwo odczuwało grozę w obliczu skał i nabożne uniesienie wobec majestatu gór, ale potrafiło się też nieźle bawić, szczególnie gdy na tratwach nie brakowało wina i moździerzy, wystrzały z których wzbudzały zwielokrotnione echo.
Ale bywało też i tak, że spływano nocą, przy świetle pochodni i w księżycowym blasku. W tej scenerii łodzie łatwiej zahaczały o kamienie i zdarzało się słyszeć krzyk tonących. Nad wodami zawisała wtedy złowieszcza groza.
Istnieje kilkadziesiąt literackich relacji ze spływu, a niektóre spośród nich to istne literackie perełki, jak choćby strofy Adama Asnyka:
Płyńmy więc w ciemność i nocną ciszę,
W krainę cudów, marzeń i mgły