Czy natura rozbrzmiewa muzyką? Nie tylko drozdy, sikory i szpaki, ale też potoki i rzeki, łąki i skały, wiatr i deszcz? Jak tę muzykę usłyszeć i opisać, jak ją wykorzystać w sztuce? Czy udało się to Władysławowi Hasiorowi?Od najstarszych eposów i Biblii, po literaturę romantyczną – wszędzie odnajdziemy przekonanie, że przyroda wokół nas nie tylko rozbrzmiewa muzyką, ale potrafi też radować się i klaskać, smucić się i lamentować. „Płaczcie wy, zbocza wyniosłe gór i wzgórz lasem porosłych” – wołał zrozpaczony Gilgamesz po śmierci swego druha, Enkidu. „Niech rzeki klaszczą w dłonie, niech góry razem wołają radośnie” – w natchnieniu śpiewał biblijny autor.
Takie odczuwanie natury bliskie było romantykom. Poeci brytyjscy pisali o muzyce wiatru i fal morskich. Podobnie odkrywca Tatr, Seweryn Goszczyński, nasłuchiwał nocnej muzyki w okolicy Łopusznej: „Obieram sobie zazwyczaj miejsce dalekie od wsi, ustronne, wyniesione, współmroczne drzewami i czekam, aż ucichnie gwar dziennej muzyki, ryk i dzwonki pasącego się bydła, aż przemoże cisza nocy i okolicy: wtedy rozpoczyna się muzyka nocna…”.
To, co niegdyś opisywano tak lirycznie, dzisiaj określa się mianem krajobrazu dźwiękowego. Każde miejsce ma inny tego typu pejzaż: miasto, pustynia, morskie wybrzeże. Szczególnie góry, gdzie porywisty wiatr potrafi wydobywać niezwykłe dźwięki w szczelinach skał. W jednej z pieśni Trebuniów-Tutków słyszymy wręcz o tatrzańskich organach!
Zdarzają się również rzeźbiarze pragnący – wzorem harfy eolskiej – zaprząc do grania siłę wiatru. Taki projekt marzył się Władysławowi Hasiorowi, a miał okazję zrealizować go w 1966 r. Jego Żelazne organy, choć na przełęczy Snozka stoją do dziś, nigdy jednak w pełni nie zagrały i od lat stoją zupełnie głuche.
Muzyka wiatru, muzyka gór wciąż pozostaje dla nas tajemnicą.